Zmieniłam hasło do wifi. Nagle zaroiło się nieletnimi ludźmi w przestrzeni publicznej domu. Młode osobniki, jak prowadzone magicznym głosem Krystyny Czubówny, opuściły swoje gawry, jamki i norki i ruszyły w poszukiwaniu żywności, stada i sensu życia. Snując się, jakby mimochodem, zaglądając w temacie wspomnianego sensu np. do lodówki, natknęły się na mnie. - O! Mama! - zostałam zauważona. : - Co r obisz? - coś tam robiłam. - Pomóc Ci? - whaaaaaat...?! to pytanie uniosło mi lewą brew do góry. No to pomogli. Jak mogłabym nie wykorzystać tak sprzyjających okoliczności? Potem bawili się w chowanego po całym domu i straszyli. Następnie wrócił Szymon i okazało się, że tak skutecznie zmieniłam hasło do wifi, że nikt już się nie mógł zalogować. Zwłaszcza my. Potem okazało się, że router pamięta czasy dużych kart SIM, a my nie pamiętamy PINU (innego niż tego od „pinzielony) i ten PIN – jeśli gdzieś jest – to pewnie został w Warszawie, w jakimś pudle pod fortepianem. Że BOK nie może zresetować