Śmierdzące jajo
Wybuchło nam jajko. Była godzina jedenasta w nocy. Z lampowego radia sączyło się fortepianowe solo i delikatne światło. Za oknem czerniły się gałęzie pobliskich drzew, odcinające się mocnym kontrastem od przebijającego, jaśniejszego nieba. Pestka poświstywała mopsowym śpiochem i poza jej chrapaniem, plumkaniem fortepianu oraz miarowym tykaniem zegara, w domu panowała cisza. Do czasu gdy wybuchło nam jajko.
Nic nie wskazywało na to, że wybuchnie. To znaczy, poza pewnym zdrowym rozsądkiem i odrobiną przewidywania, że zostawione w koszyku jajka, które nie nadawały się do konsumpcji w związku z leczeniem kur obejmującym jajka karencją, nie mogą tak wiecznie leżakować, to nic a nic nie zapowiadało katastrofy. Zupełnie. A jednak.
Huk przypominający dźwięk pękającej żarówki gwałtownie przerwał chrapanie Pestki. W pierwszej sekundzie pomyślałam: o matko, lampa w radiu strzeliła. Umarło. Ale radio nadal plumkało fortepianem, jakby nigdy nic. Natomiast do nosa mego powoli docierał TEN smród...
- Co tu tak wali szczochami?! - zapytał Szymek, który uprzedzony o nocowaniu w domu Miaugorzaty po operacji, wydał się od progu lekko uprzedzony. Gdy wszedł do domu targając torby, ja już zdążyłam, jak mi się naiwnie wydawało, ogarnąć śmierdzący problem. A raczej jego resztki. Do walki użyłam całego arsenału środków. Duma dwieście. O naiwności! Przecież siarkowodór, to jednak siarkowodór. Nie ma zmiłuj.
- To nie kot?! - zaprotestowałam gwałtownie.
- A co?! - zdziwił się krzywiąc Szymek.
- Jajco. - odparłam poważnie i zgodnie z prawdą.
„Humpty Dumpty sat on a wall.
Humpty Dumpty had a great fall.”
#siedliskonajlepiej #zapuszczeni #jajco #śmierdzącejajo
Komentarze
Prześlij komentarz