Kuna Leśna
Porter rozszczekał się, aż ochrypł. Tym razem idę. Poprzednio ujadał na grzybiarzy, którzy parkują samochody pod naszym płotem i idą w las. W zasadzie idą w Kampinoski Park Narodowy, w którego regulaminie jak wół stoi, że niczego w nim zbierać nie wolno. To już nie chodzi o same grzyby, ale o to, co łażąc na azymut i wypatrując grzybów można przy okazji zdeptać, wdeptać, na czym tyłkiem usiąść, połamać, a co może być niepozorne, acz pod ochroną. No ale grzybami sypnęło, stały się potrawą narodową, każdy polski dom borowikiem teraz stoi.
Brnę więc przez mokre liście i myślę sobie, że kurcze znowu pewnie te biedne grzywacze albo puszczyki Porter przyuważył gdzieś na gałęzi, bo głównie na nie szczeka. Dochodzę do zadowolonego z misji alertowej psa, ale patrzę, że i również Frau Miau kręci się koło niego cała zadowolona. Oboje tkwią pod młodym dębem. Dziwne. Taki zespół? Po co. Gadam do nich, co tam żeście nawywijali, a oni rozentuzjazmowani prowadzą mnie pod drzewo i pokazują. Zadzieram głowę.
Na samym praktycznie czubku, rozpięta między gałązkami, tkwi na rozkrakę kuna leśna. Już wyżej i cieniej wleźć się nie da. Gapi się na mnie lekko zamarła, bo jezu jeszcze tego człowieka tu przywlekli. Żółty żabocik świeci. Oczka okrągłe, uszka zgrabne, wielkie, również obłe, jak u pandy małej. – Cześć kuna. – mówię. – ja ich zabiorę, ale umowa jest taka, że Ty nie ruszasz pisklaków i wiewiórek, ok?
Odeszłam spod dębu. Miau pogalopowała dumna przede mną a Porter jeszcze chwilę się zawahał, ale też pognał, po drodze zwijając piłkę, podrzucając ją ni to sobie, ni to nam z Miaugorzatą, o kunie zapominając zupełnie.
#siedliskonajlepiej #zapuszczeni #KunaLeśna
Komentarze
Prześlij komentarz