Krokodyl
Veni. Vidi. Vici. Dojechaliśmy na Nordkapp. Ba, nocowaliśmy tam!! Ujmując w wielkim skrócie: przejechaliśmy Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię i dotarliśmy do Norwegii, na samą północ. Najdalej, gdzie można dojechać autem. Po drodze wpadliśmy do Muminków i Buki, a także do Mikołaja (istnieje, lepiej być grzecznym 😉). Udało nam się zobaczyć start Rajdu Finlandii w Yvaskyle. Równie żywo reagowaliśmy na widok podwójnych tęcz i stad reniferów. Zwłaszcza przy pierwszym tuzinie, bo potem już odzywaliśmy się, wskazując brwiami, tylko poprzez takie wyrażenie, pozbawione już nasycena emocjonalnego, jak: "O".
Lecz gdy dotarliśmy do Lahti, nie spodziewaliśmy się w sumie, że i my będziemy mieć tam słynnego skoczka. Jednak nie ma co, miejsce zobowiązuje i mamy. Wyczyn skoczkowi się udał. To plus. A minus, że przy okazji skoczek wziął i pękł sobie kość ramieniową tuż nad łokciem... W ten sposób nasz wyjazd skrócił się, no aż o tydzień, ale... odhaczyliśmy wszystkie najważniejsze dla nas punkty wycieczki, więc ignorowaliśmy użalanie się kaskadera, że popsuł wakacje. - Stary, nie pękaj. - przeszło do haseł wyjazdu.
Trochę też, przyznaję, byliśmy wredni, bo zapas pysznej, fińskiej czekolady zbunkrowaliśmy w schowku drzwi pasażera, a skoczkowi zagipsowano prawą górną kończynę. Ale przecież, nie można mu aż tak iść na rękę 😉.
Szczęśliwie jednak mogliśmy w komplecie dojechać do kraju. Po sprawnym zaopiekowaniu przez urazówkę w szpitalu w Lahti – w końcu nie takie wyczyny tam widzieli – lekarze stwierdzili, że delikwent Piotr może się telepać przez pół Europy do domu. Nie trzeba go wysyłać samolotem. W sumie miło z jego strony. No i udało nam się rzutem na taśmę dojechać do domu.
Grunt to mieć superkierowcę, włączyć mu audiobook Lee Childa i od razu okazuje się, że nie ma czasu na siku, akcja wartka, rozwojowa, trzymająca w napięciu aż do czwartej rano. Litwa jakoś tak śmignęła. O, Augustów! Już? Kurcze, to do domu tylko 3 godziny, to już jedziemy. I dojechaliśmy.
I nasz skoczek mógł być operowany. Bo niestety kontuzja tego wymagała. Chodzi dumny, bo ma trzy druty "k". Brzmi jak kryptonim. W dodatku jak się postara, to może i popiszczy na bramkach. Tajniacko. Sztos. Przed nami rozpoczęcie roku, dwa śluby. Delikwent zaproszony. Ale będzie performens! Okazuje się, że ta ręka w gipsie i temblak to genialnie nadaje się do wielu rzeczy. Od ukrywania zaskórniaków, w razie zapomnienia portfela, przez stelaż do wielu absolutnych niezbędności, może robić za podstawkę pod telefon, czy schowek na butelkę i takie tam. I jeszcze człowieka nie gonią, żeby łokci na stole nie trzymał. No ej. A co z pisaniem w szkole? Przecież jakim pisaniem! C'nie?
Ale trochę na dobicie po wyjściu z drugiego szpitala, Piotr trafił do kolejnego. Zdania były podzielone, jedni uważali, że przytargał rotawirusa od Finów, drudzy, że narkoza+leki przeciwbólowe+stres zrobiły swoje. Tak czy siak, na koszt NFZ półlitra na śniadanie, obiad i kolację nieletni poprzyjmował i po paru dniach paradoksalnie, był jak nowonarodzony ciałem. Gorzej z duchem.
Bo gdy już w nastoletnim człowieku rodził się bunt, wymieszany z żalem i gniewem, bo ile można w tym gipsie w szpitalu siedzieć (raptem 4 dni), na szczęście wówczas weszła Ona. Maja. Cała w zieleni. Taszcząc GIGANTYCZNEGO krokodyla!
To było coś tak totalnie totalnego, że wszystko co złe poszło w niepamięć! W sekundę! Tak! Prawdziwych przyjaciół poznaje się po krokodylu! „Jeśli nie chcesz czyjeś zguby...” „Krrrokodyla! Tylko tyle! Co za koncept, u kaduka!”.
Mamy więc nowe zwierzę w domu. Teraz jedno dziecko śpi z wielkim pluszowym husky, drugie z koniem, a trzecie z krokodylem. Pewnie dlatego, z uporem maniaczym, lądują nam w naszej sypialni, tłumacząc, że się nie mieszczą we własnych łóżkach. Dzięki Maju! Ty wiesz
🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊
Komentarze
Prześlij komentarz