Papuga? Nie papuga.
Idę sobie wypuścić te nasze nieszczęsne kury mafii na świat, patrzę, a na skraju przymarzniętej łączki skacze jakieś bliżej nieokreślone ptaszydło. Stanęłam i zmrużyłam oczy, by się lepiej przyjrzeć, a w duchu klnę na mój astygmatyzm. Ptica była spora, z daleka świeciła dziwnie jaskrawym zielonym kolorem. Zafrasowałam się. Sójki, które odleciały pierwsze, drwiły ze mnie drąc dzioba przez ramię. Ki czort. Ptak nagle zerwał się i odleciał na pobliskie drzewo świecąc po oczach żółtym widmem ciałka. Wilga..?! O tej porze roku?! Niee, nie ten zestaw kolorów. Papuga!! Olśniło mnie, bo czytałam, że zmiana klimatu i aleksandretty obrożne polubiły mieszkanie w Polsce. Stałam trąc oczy i skubiąc pompona czapki, gdy kokosząca się w gałęziach zielonożółta „papuga” przeleciała na drugie drzewo i z zapałem zaczęła walić w nie dziobem, terkocąc i stukocąc w nie zawodowo, jak jakiś dzięcioł. Najciemniej pod latarnią, jak słowo daję. Czemu zafiksowałam się, że to papuga, a zapomniałam o starym sąsiedzie? Nie mam pojęcia. Zwłaszcza, że trzęsę się o nasze pszczoły, a dzięcioły zielone bardzo lubią dobierać się do mrowisk i uli zimą.
#zapuszczeni #siedliskonajlepiej #dzięciołzielony
Komentarze
Prześlij komentarz