Kto nie ma w głowie...


W ramach nadganiania w puszczy zarzuconego na jej rzecz miejskiego pędu, objawiającego się m.in. nerwowym wydreptywaniem większej liczby kroków, postanowiłam się ponownie rozchodzić. Ponownie, bo z jakiegoś powodu w mieście więcej tłukłam tych pieszych kilometrów, a tu... no właśnie nie. Żeby nadać tej czynności jakiś większy sens, bowiem mniej tu pretekstów do pieszego wyskakiwania (no dobra wiem, jakbym miała kozy co wieją i wchodzą w szkodę oraz bojowego sąsiada z widłami i warzywnikiem, to by było łatwiej, ale nie mam. A chomik tak daleko nie zwiewa), zaopatrzyłam się więc w kijki do nordic walkingu. Podśmiechujki, że to dla emerytów mnie nie ruszają, serio. Wiem co piszę, skończyłam 40 lat, możecie rechotać, na zdrowie.

Rzuciłam okiem na mapę i szlaki, stwierdziłam, że machnę Szymonową traskę biegową: czerwonym do żółtej, potem niebieską w zielony, kawałek czerwoną i pyk. Proste. Dystans fajny, takie 13 km. No to siup. Włączyłam sobie stosowną apkę co by małżonek, jakby mnie coś miało zeżreć po drodze, wiedział gdzie szukać ciała (albo i nie, jakby nie chciał) i ruszyłam dziarsko, chyżo, rączo, dynamicznie. No cudownie, nogi i kije same niosły, okoliczności przyrody bajeczne. Wędruje tak sobie radośnie, cieszę się pustką, przestrzenią i lasem, wędruję, wędruję, aż tu nagle dobiega mnie stłumiony, brzmiący jak zza grobu głos: - FIVE KILOMETERS IN SEVEN MINUTES... - jezzzzusicku jak mnie wybiło z tymi kijami! Podskoczyłam na wysokość huby, potknęłam się o lewy kijek, zaplątałam, prawie wyrżnęłam na środku ścieżki, z duszą na ramieniu rzuciłam okiem za siebie. Pusto. Serce wali. A tu wisielczy głos kontynuuje: - LAST TIME... - gdy do mnie dotarło, że ów dźwięk rodem jak zzaświatów dochodzi z mej kieszeni i że zapomniałam o tej cholera jasna apce i durnym audio, które miały pomóc w EWENTUALNYM namierzeniu mych zwłok a nie w ich organizowaniu, to prawie ambitny rytm i mnie szlag trafił.

Koniec końców jeszcze z raz dałam się komunikatowi zaskoczyć. Po 13 km wyłączyłam apkę, bo telefon mi padał, ja przestrzeliłam skrót biegowy i musiałam nadkładać drogi innym szlakiem, a wracać nie było sensu tą samą drogą. Potem stwierdziłam, że chromolę cofnę się. Następnie okazało się, że kolor trasy się zgadza, ale szlak to rowerowy a nie pieszy, więc dłuższy... Koniec końców zamknęłam wypad siwa, z 23 tys. kroków (mam ze trzy dni z głowy) i nawiniętymi 18 km.

Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach i jak mawia moja kochana mamusia Grażyna: kto ma miękkie serce ten ma twardą twardość. Noo...

#siedliskonajlepiej #zapuszczeni #kijaszki #nogi#głowa


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Święty Graal

LeFigaro i Zofija