Ciemno
Było ciemno. Naprawdę ciemno. Nie tak, jak Wam się wydaje, że jest ciemno, gdy postanowiliście pobiegać po warszawskim Polu Mokotowskim w listopadowe późne popołudnie i psioczycie, że mdłe światło latarni nie oświetla każdego kąta parku krzaków i konarów. Pod puszczą ciemno oznacza ciemno. O istnieniu krzaków i gałęzi przekonujesz się, gdy w nie wleziesz. Nie ma latarni. Są gwiazdy i przy odrobinie szczęścia światło księżyca. Gdy w nocy obudzi nas jakiś podejrzany szmer (np. wybierającego się w podróż życia chomika) nie ma się pewności czy oczy mamy otwarte czy zamknięte (na wszelki wypadek lepiej uznać że zamknięte i spać dalej). W taką mroźną noc o nieprzebranej ciemności zaginęła Pestka. Wyszła z Porterem i nie wróciła. Nie pomogły nawoływania, gwizdania wysyłane cyklicznie w gęstą, ciężką zasłonę nocy. Nic. Odpowiadała tylko cisza i dalekie, ledwo słyszalne, złowróżbne ujadania psów. Tak jakby noc pochłaniała dźwięki niczym wata. Wyostrzaliśmy słuch. Na próżno. Słyszeliśmy tylko własne oddechy, bicie serca. - Nie ma Pestki. - oświadczyłam Szymkowi: - Wołam, gwiżdżę od godziny i nic. - Zgłodnieje, zmarznie, wróci. - beznamiętnie i z przekonaniem graniczącym z pewnością mruknął, dokładając szczapkę do kominka. - A jeśli coś ją zeżarło?! - spojrzałam szybko w atramentowe okno. - Prędzej ona to coś zeżarła. - skwitował: - Wróci. – jednak spokój Szymona mi się nie udzielał. Temperatura spadała, nie ma co czekać na okno pogodowe. Trzeba działać. Wypuściłam psa myśliwskiego. Wybiegł, zrobił dwa kroki, zjeżył się i zamarł, wpatrzony w czerń przed nosem. Powiało zimnem. Po plecach przebiegł mi dreszcz. - Porter, wracaj. - drżącym głosem, nie wiem czy z mrozu czy z dziwnego niepokoju, odwołałam psa. Z ciemności wionęło ziąbem. Nasłuchiwałam chwilę przez szparę w drzwiach. Ciemność cmokała zimną wilgocią, skrzypiała przymrozkiem trzymana od domu na dystans światła sączącego się przez uchylone drzwi. Poza tym nic. Cisza. Schowałam się do domu. - Musimy jej poszukać. Nie ma wyjścia. Zniknęła. - oświadczyłam moszczącemu się na kanapie mężowi. Spojrzał na mnie nienawistnie. - Nigdzie nie idę. Wróci sama. - burknął poprawiając koc. - Godzinę jej nie ma!! Jest minus 10 st. C! Nie reaguje na wołanie! Coś ją zeżarło! - wybuchłam. - Gruba jest, nie zmarznie. A nie reaguje bo rzadko reaguje, gdy sama coś żre. - Szymek był nieprzejednany. - Poza tym nie chce mi się. - Sama nie idę! - A co? Boisz się? - kpiąco kiwnął głową w stronę ziejącej czerni, klejącej się do szyb i oblepiającej z zewnątrz nasz rozświetlony ciepłem dom. Pomyślałam, że jest jak Buka. - Noo dobra już się ubieram. - skapitulował widząc moją minę. Ekipa ratownicza ubrała się pospiesznie w to, co tam miała na podorędziu. Uzbrojona w latarki, czołówki i w towarzystwie nagle odważnego psa myśliwskiego ruszyła na poszukiwania. Nie zaszliśmy daleko, gdy w świetle latarki, wycinającej z mglistej gęstości jaśniejsze trójkąty, pojawiła się chrumkająca i charcząca postać. Nie zwróciła na nas najmniejszej uwagi pochłonięta pochłanianiem. Zamarliśmy. Postać odwrócona do nas preclem z zadowoleniem ciamkała coś przy kompostowniku. - Pestka!! - ryknęliśmy. Obłość odwróciła się niechętnie, spojrzała na nas z obrzydzeniem i zadarłszy nos, przedefilowała nie zaszczycając nas nawet przelotnym spojrzeniem. W ciszy poszliśmy za nią w stronę domu. Pestka siedziała pod drzwiami czekając i jestem przekonana, że gdyby na przegubie miała zegarek, wymownie by w niego postukała. Nie wróciliśmy do tego krępującego tematu do końca wieczora. Ciemność ponownie obłapiła nasz dom, przytulając zimne policzki do szyb.
#siedliskonajlepiej #zapuszczeni#ciemnowszędziegłuchowszęd zie #Pestka
#siedliskonajlepiej #zapuszczeni#ciemnowszędziegłuchowszęd
Komentarze
Prześlij komentarz