Filharmonia

 Na koncercie w Filharmonii Narodowej z udziałem Orkiestry Filharmonii oraz kwartetu smyczkowego, klarnetu i fortepianu prezentowane utwory należały do lekkich i przyjemnych. 


Błękitna Rapsodia, Amerykanin w Paryżu Gershwina czy Uwertura Prokofiewa nie mogą się nie podobać, nawet odbiorcom na codzień słuchających OKIego czy Żabsona lub White’a. A jednak młodsza część widowni, mimo usilnych prób nie drgania nóżką razem do taktu z tańczącym przy pulpicie dyrygentem, pssytała „czy daleko jeszcze”. 
No serio?! 

Na oko kilkuletnia dziewczynka, którą chciałam przedstawić za wzór słuchacza, niestety w trakcie koncertu wyszła z Rodzicami, bo każde łupnięcie w talerze i zadęcie w instrumenty dęte powodowało, że podskakiwała i zakrywała uszy, ale noszkurzatwarzjaśniecholibkaszlagbyto!

Latorośle z Pasją Pendereckiego zmierzyły się były występując, a teraz kątem oka widzę jak jedna z nich zjeżdża w fotelu obok z siedzenia. Gdy jednak następowała muzyczna kulminacja utworu, napięcie się wzmagało, smyczki pruły się o struny, pianista trząsąc obfitą czupryną podskakiwał na siedzisku i napadał z żarłoczną żarliwością na klawiaturę, zauważałam wzrost zainteresowania osoby z siedzenia obok. Prostowała się w fotelu, lekko rozluźniała nawet i z wyczekiwaniem wpatrywała się w przygotowanego do palnięcia o siebie talerzami muzyka z sekcji perkusyjnej. Swoją drogą zawsze się zastanawiałam jak on znosi to napięcie, gdy musi IDEALNIE w tym jednym, określonym momencie zaakcentować walnięciem i najbardziej go słychać. 

Już, już się wydawało, że muzyczna kulminacja wybuchnie, a dłonie złożą się do oklasków, gdy po wzroście tempa i kaskady dźwięków, delikatnym plumkaniem wyciszał pianista rozgorączkowanie na scenie i prowadził temat ze swobodnym rozluźnieniem. W tym momencie mój wyprostowany jak struna, gotowy wyprystnąć jak gumka recepturka towarzysz z fotela obok, puffał jak spuszczony balonik i z niedosłyszalnym jęknięciem, widocznym jednak w mowie ciała, zapadał się w burgund weluru.

Takich momentów było kilka, mimo zaangażowania muzyka od talerzy i bębnów, zawsze pałeczkę przejmowała potem solówka altówki, fortepianu czy klarnetu. A postać obok prężyła się i flaczała w rytm muzycznych przypływów i odpływów, zupełnie jak moknący na przystanku pasażer, wystawiający głowę z nadzieją na autobus numer 174 i z rezygnacją przyjmujący do wiadomości, że znowu przyjechał ten jadący do zajezdni.



rys. inspirowany okładką New Yorkera z 1984 r. z ilustracją Jean–Jacquesa Sempé'go

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Święty Graal

LeFigaro i Zofija