Gdy coś łupie w kręgosłupie
Zapracowałam sobie na to by odcinek mego kręgosłupa lędźwiowego pokazał mi środkowy palec we wszystkich językach. Bo miejsce do uprawiania pracy zdolnej i zdalnej od ładnych kilkunastu lat mam, jak to sobie określam, w szparze między lodówką a szafką. Bo co się natargał tej naszej trójki dzieciaków, klamotów na trzecie w kamienicy bez windy. Bo ostatnio spędziałam po kilkanaście godzin dziennie przy kompie, plus jakieś obrazkowanie, bo mimo mojego totalnego amatorstwa, okazało się, że ktoś się uparł i bardzo ambitnie się zabrałam za to, by doskoczyć do oczekiwań. Bo jak to ja, wpakowałam się na kurs zawodowy pszczelarski w Pszczelej Woli, z czego jestem nieziemsko szczęśliwa, że mi się udało, a jednocześnie strasznie się stresuję, bo egzaminy za rok, no i te zajęcia ostatnio to zwykle online, czyli od 8:00 do 20:00 w weekend znowu przy komputerze. Zmieniałam sobie tę moją szparę z miejscówki przy wyspie kuchennej, na tę przy stole kuchennym, jak się dało to i na kanapie lądowałam, ale niestety kręgosłup się wkurzył. Do tego, uznałam, że jeśli tak siedzę i siedzę i urpawiam płaskopupie, to się może ruszę bardziej i tak się ruszyłam, ze dobiłam ten mój nadwątlony odcineczek. I pierdykł.
Na szczęście dla mnie nie pierdykł tak na amen. Dało się odkręcić, chociaż czuję każde dłuższe siedzenie. Wychodzę po tych grubych paru tygodniach na prostą. Leżę na matach z kolcami, biegam do zawodowca – Dr Łokcia co mi wbija różne takie i wybija i grozi paluszkiem, staram się ruszać, ale tak by sobie krzywdy nie zrobić. I trochę cierpię, że nie mogę tak sobie siedzieć i rysunkować, co jest jedną z nielicznych rzeczy w moim życiu, które mogę a nie muszę, a sprawiają mi niewymowną frajdziochę.
Od jakiegoś dłuższego czasu strasznie się zaparłam na takie bardziej realistyczne obrazkowanie, zachodzę w głowę jak innym wychodzi to tak nieziemsko, chociaż z drugiej strony wiem, że średnio jest ta technika poważana generalnie, bo po co coś rysować z fotograficzną szczegółowością, od tego mamy mistrzów fotografii. Trochę się z tym zgadzam, trochę mnie to fascynuje. Chociaż pewnie jeśli poznać kulisy, to czar możę prysnąć. Bo ja ciągle wierzę w to, że da się takie cuda tworzyć z talentu a nie tylko warsztatu czy sztuczek.
Ale mimo tego, że kręgosłup jeszcze się na mnie nie odbraził, to wydziubdziałam kunia, ze zdjęcia porwanego od Krysi z profilu. Bo takie ładne światło na fotografii. A potem mi się głupio zrobiło, że nie wiem czyje to zdjęcie i nie zapytałam czy mogę. I że narysowałam tak kontrabandując. I że jestem takim lajkonikiem, iż nawet nie wiem, że to klacz ze stadniny w Janowie Podlaskim.
Już wiem: autorką fotografii jest Ewa Hebna. Klacz to Erskina.
A #niespałacałąnocbotrzymałakredkę ja.
Komentarze
Prześlij komentarz