Poszłam na godzinę przed zmierzchem do lasu. Musiałam wstać od komputera, bo mój kręgosłup w odcinku lędźwiowym odmówił już dziś współpracy. Ot paradoks: mogę przewędrować 20 km, przejechać 30 km z hakiem na rowerze, przepłynąć klasycznym fąfnaście basenów i nic, a posiedzę dłużej przy laptopie i chodzę jak stary piernik (którym no dobra trochę jestem). Poszłam sobie ulubionym, dookołakominowym, hobbitowym ścieżynkiem zielonego szlaku. Ku mej radości, gdy się idzie CICHO, bez gadania o streamerach, fortnite i takichtam, to można się bardziej natknąć na stado jeleni, niż gdy się idzie i gada. Znowu ich nie nagrałam, bo mimo iż nie gadałam, to mnie wypatrzyły i popędziły przez krzaki na przeciwległą górkę i zniknęły za nią. Duże stado, bardziej było je słychać, jak się przedziera przez gałązki, niż widać. I tyle byłoby z dalszych spotkać. Fajnie, bo w tamtej okolicy można się na nie natknąć regularnie. Widać, to jakiś ich stały rewir. Na łosia żadnego się nie natknęłam. Szkoda, faj