Kalejdoskop
Dziś jak w kalejdoskopie. I w pogodzie i w natężeniu wszelkich prac i obowiązków.
Na koniec dnia, wizyta kontrolna u zaprzyjaźnionych dwóch siwków, a potem w oknie pogodowym przeprowadziłam dwie pszczele rodzinki do nowych uli - jedna dała nam się ostatnio we znaki, oj dała. Na wiosnę czeka ją chyba wymiana matki… Szczęśliwie tym razem obyło się bez przykód, udało się ze wszystkim wyrobić przed zmrokiem i dokarmić dziewczyny, potem szybko zamknąć gęsi w chatce na noc. Pognałam do nich w kombinezonie i nie wiem czasem co gorsze: wściekła pszczoła czy gęś. Klaksonom nie koresponduje osobliwa postać z jej głosem, więc sie drą i jeżą na dziwnego stwora. Na szczęście to, że zwykle gadam do nich jak najęta wystarczy ukrócić podejrzliwości na tyle, że dają się zaprowadzić i zamknąć. Ale serio już nie miałam dziś czasu latać w te i we wte i się rozdziewać, poza tym pszczelarski kombinezon jest świetnym sposobem na komary. Gdyby nie to, że kapelusz niegramotny, to bym tak szurnęła i po mleko z wieczornego udoju… Ze zdobycznym mlekiem w dyrdy z powrotem do domu, rozpocząć proces ścinania i jak tylko parametry ogarnęłam, szybcioszkowo pocięłam po Piotra, który kończył pracę o 21. A teraz już mniej chyżo do sera żuławskiego do wędzenia marsz! Jutro raniutko podjadę po poranne mleko, żeby te a la oscypki ogarnąć, bo to sery parzone, a tych po nocy, ryjąc nosem robienia już nie podejmuję…
Wiem, wiem.. wszystko wiem. Ale poważnie, no może ja nie umiem inaczej. Nie marudzę! Przecież.
Komentarze
Prześlij komentarz