Poszliśmy z Pędzlem trochę się poddusić wśród starodrzewia. Cisza w Puszczy. Pewnie dlatego, że właśnie wszystko poduszone. Zwykle, zanim człowiek zrobi pierwszy krok, czujne sójki i cała masa ptasiego drobiazgu przekazuje sobie z dzioba do dzioba alert o naszym pojawieniu się. A dziś nic (komarów też nie było, przypadek?). Dlatego pewnie spłoszyliśmy nieuduszoną jeszcze sarnę, bo ją zaskoczyliśmy w paprociach. Jak ona się cicho i z gracją poruszała. Nawet uciekając w popłochu. Nie trzasnęła nawet gałązka. Staliśmy z Pędzlem w niemym zachwycie, patrząc jak sarna bezszelestnie umyka w zieleń. Wyobraziłam sobie siebie w analogicznej sytuacji. Jak wypruwam z paproci spłoszona i gnam w las i… wypierdzielam się z hukiem już na pierwszych metrach, klnąc siarczyście. Rzucam się, podnoszę, po prostu brnę i nagle znikam zamaszyście, co totalnie psuje cały, spodziewany po dzikim jestestwie wdzięk i grację. Byłam taką sarnią Celestą Barber. Aż się skuliłam na myśl o tym całym domniemanym rumorze i huku i trzasku i łomocie. I chyba bardzo głośno sobie to oczyma wyobraźni wizualizowałam, bo aż Pędzel usiadł i spojrzał na mnie wymownie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Święty Graal

LeFigaro i Zofija