Dorsze na gorsze
Teść wybrał się na ryby. Z wędką, znajomym, nad morze. Bałtyckie, nasze
polskie. Pogoda sprzyjała lwom morskim więc 3/4 ekipy żeglującej się
pochorowała. Ryby musiały poczekać. Wreszcie branie. Lodówka turystyczna
wypełniła się filetami z dorsza. Po drodze jeszcze grzyby. Ze dwa
kociołki po farbie śnieżce i jogurcie naturalnym 5l. - Ile Wam tych
filetów przełożyć - zapytał Teść znad zlewu, przekładając z jednej folii
do drugiej połacie rybne. Bosh. Co ja zrobię z taką ilością rybów?! Na
wszelki wypadek dopakowałam w jeszcze trzy torby foliowe, zapakowałam
szczelnie razem z ziemniakami do owej lodówki turystycznej i potem do
bagażnika. Siup! Żeby tylko te dorsze nie wylazły, bo nie dopiorę
tapicerki bagażnika. Fuj. Czuć, że świeża ryba! Zdrowa, kwasy Omega i
takie tam. Mniam. Do tego 5 litrów tych grzybów jogurtowych ze śnieżką. Z
tym się uporałam, zblanszowane i do zamrażarki. Teraz siedzę i główkuję
jak się uporać z dorszami.
Może klasyka? Roladki z dorsza i smażone pory w sosie śmietanowym? Albo nieco egzotyczniej pataty i ser gorgonzola...? A i tak znając życie Pitu przyjdzie i powie, że woli śledzia z cebulką.
Może klasyka? Roladki z dorsza i smażone pory w sosie śmietanowym? Albo nieco egzotyczniej pataty i ser gorgonzola...? A i tak znając życie Pitu przyjdzie i powie, że woli śledzia z cebulką.
Komentarze
Prześlij komentarz