Zapuszczenie
Kiedy po niełatwym zbieraniu za i przeciw postanowiliśmy, że wyprowadzamy się z Warszawy pod Puszczę – niedaleko na tyle, by szybko się znaleźć w stolicy, ale na tyle daleko, by otoczyła nas cisza, przestrzeń i dzikość – reakcje dalszych i bliższych znajomych były interesujące. Odniosłam wrażenie, że w większości stanowiły wyrażenie ich własnych lęków, frustracji. Od dość abstrakcyjnych, dotyczących sfery metafizycznej ("nie boisz się tam spać?", "nie straszy?"), przez pragmatyczne ("ja to bym nie mogła mieszkać gdzieś ze świadomością, że jeśli zepsuje mi się samochód, to nigdzie nie dotrę") po biznesowo-genderowo-ekonomiczne ("dasz się tak uziemić w jakieś dziurze?!"). Po trzech miesiącach mieszkania tu na stałe, gdy weszliśmy w mniej pocztówkowy okres bezlistnych drzew, burego nieba nadal czuję przepełniający mnie spokój i szczęście. Jasne, nie jest landrynkowo, zwłaszcza w kwestiach logistycznych, dojazdy zamują trochę czasu i wymagają energii oraz... paliwa. Ale zmiana szkoły, która leżała u podstawy naszej decyzji, okazała się strzałem w dziesiątkę! Rekompensuje logistyczne potyczki. Zauważyłam, że z coraz większą niechęcią przyjeżdżam do Warszawy, gdzie momentalnie zmienia mi się styl prowadzenia samochodu, chodzenia (biegania wręcz) i skąd wracam z uczuciem zmęczenia i przeciorania. Gdy wysiadam pod puszczańskim płotem by otworzyć nieautomatyczną bramę, nabiorę w płuca żywiczno-ziemistego, wilgotnego powietrza, gdy spojrzę w rozgwieżdżone niebo, którego nie dane jest dostrzegać mieszkańcom stolicy, czuję jak te wszystkie nagonione emocje uchodzą z każdym wydechem.
Komentarze
Prześlij komentarz