Szufladkowanie

Szufladkowanie. Zaczyna się w zasadzie bardzo wcześnie. W pierwszych latach szkolnych czy jeszcze przed. Klocki czy szlaczki. Konstruktor czy kreator. Absolutnie humanista. Dusza artystyczna. Zdecydowanie umysł ścisły i w dodatku, na pewno, w związku z tym ma w pakiecie słuch muzyczny. Och, totalny talent językowy!
I nieważne, że się człowiek do tej szuflady z hasłem humanista czy ściślak nie mieści. Jak to się nie mieści, musi. Wciska się go na siłę. I tak.
- Mamo, co to znaczy mieć słuch muzyczny? - zapytała mnie córkoś.
- Hmm to chyba znaczy, że potrafisz odtworzyć, w odpowiedniej tonacji jakąś melodię... - kurcze, nie znam formułki definicji.
- Podobno mam słuch muzyczny. Po kim mogę go mieć? - drążyła Hania.
- A musisz mieć po kimś? - odbiłam pytanie pytaniem.
- Chyba tak. - zawahała się.
- Skoro tak, to baza jest spora. - zaczęłam się śmiać.
- A czy to znaczy, że jestem bardziej humanistką czy ścisła? - zapytała po chwili, niestety.
- Myślę, że to bardziej zależy od tego, co lubisz.
- A ty z czego byłaś lepsza?
- Z tego, co akurat lubiłam. 🙂
To akurat szczera prawda. W podstawówce były działy przedmiotów, za którymi nie przepadałam i takie, które sprawiały mi dużą przyjemność. Ale nie miałam lekcji, których wybitnie nie lubiłam, chociaż dużo zależało od ciała pedagogicznego. Czasem zmienił się nauczyciel i kaboom - eksplozja potencjału, albo jakaś totalna masakroza.
Fajne dzieciństwo i obcowanie z przyrodą, zwierzakami zaowocowało odwzajemnioną miłością do biologii, z której na tej fali zdałam olimpiadę. Ale, że nie czułam aż takiej totalnej chemii ogólnie z chemią, spękałam przed zdawaniem na biol-chem i wylądowałam na mat-fizie, w dodatku w IV L.O. im Staszica. Mam wrażenie, że do dziś hasło „kończyłam Staszica” robi większe wrażenie, niż odkrycie, że Hypnoides cercosaura nie wyginęła.
Żeby życie miało smaczek w sławetnym Staszicu startowałam w festiwalach poezji i nawet coś tam wygrywałam. Przymierzyłam się też do olimpiady polonistycznej, za co moja matematyczka próbowała mi udowodnić, że jednak pomyliłam szkoły, więc dla świętego spokoju zdawałam na maturze historię a potem na dziennikarstwo na UW (obok paru innych kierunków, na które się nie dostałam. Może na szczęście, jak mówią nasze dzieci, bo byście się z tatusiem nie spotkali). 
Rysować nigdy się nie uczyłam, za to zawsze to lubiłam. Leżąc na brzuchu z wywalonym jęzorem, przerysowywałam zwierzątka z albumów. Efekty trzeba było też oglądać z podobnego kąta, np. leżąc plackiem, bo rypałam perspektywę. Rypanie wychodziło mi prawie świetnie, zwłaszcza w postaci rypania w klawiaturę fortepianu, na którym przestałam się uczyć grać, gdy dostałam od nauczycielki - za brak kontaktu z nutami - klapą po łapach. Okeeej, w sumie przyłapała mnie na oszustwie i zgubieniu się w nutach na końcowym zaliczeniu, bo nie przewracałam kartek i nauczyłam się powtarzać ten utwór ze słuchu, specjalnie kalecząc go wcześniej tak strasznie, że musiała mi kawałek po kawałku grać. Organicznie nie znosiłam w muzykowaniu nutowego gorsetu i tykania metronomu, ale uwielbiałam improwizować i grać ze słuchu. 🤪
A potem zaczęły się szuflady zawodowe. Za dużo PR. Za mało PR. Za młoda, za duże doświadczenie, za stare doświadczenie, za mało młoda. Ahuu. Za gruba dla chudych. A dla grubych za chuda - śpiewa Kaśka Nosowska w Cudzoziemce w raju kobiet:
„Spróbuj się domyślić gdzie to mam?
No gdzie?
Dokładnie tam
Właśnie tam
Pan wygrał bon
A pani Fiat”.
Szuflada? Jaka szuflada?! Mam wrażenie, że z każdej mi coś wystaje. A to tyłek, a to dwie lewe ręce. 
Córkoś, bądź sobą. A z szuflad korzystaj tylko, gdy Ty chcesz i jak chcesz, jeśli Ci wygodnie. 
Bo szuflady generalnie są świetne do trzymania weń skarpet, przechowywania dupsów czy szpargałów, a czasami upychania bałaganu. Zwykle wtedy nie ma się zielonego pojęcia co w nich jest i odkrywanie po jakimś czasie ich zawartości, przynosi życiu liczne niespodzianki oraz małe radości.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Święty Graal

LeFigaro i Zofija